"Kiedy byłam mała, kiedy byłem mały", to książka napisana przez dwójkę pisarzy. Wspomnienia nie są przemieszane ze sobą, lecz każdy z twórców dla zagwarantowania parytetu płci, posiada swoją własną połowę książki. Otwierając ją z czerwonej strony znajdujemy opowieść o dzieciństwie znanej i lubianej pisarki Anny Onichimowskiej, a otwierając książkę ze strony niebieskiej, czytamy o znanym i lubianym pisarzu Grzegorzu Kasdebke.
Zarówno Anna Onichimowska, jak i Grzegorz Kasdebke mieli szczęśliwe dzieciństwo. Obydwoje wyrastali w niewielkich mieszkaniach, w atmosferze miłości, kochani przez rodziców i dziadków. Grześ nie dbał o stroje, Ania wzbudzała zachwyt pięknymi lokami i eleganckimi sukienkami zamawianymi u krawcowej. Posiadali w dzieciństwie przyjaciół, z którymi bawili się na podwórku i rówieśników w rodzinie, z którymi łączyły ich sekretne emocje. W pamięci pozostały im liczne spostrzeżenia i przemyślenia dziecięce. Może właśnie stąd wywodzi się sympatia i szacunek do małego człowieka, o którym i dla którego w dorosłym życiu zaczęli pisać książki.
Treści biografii "Kiedy byłam mała, kiedy byłem mały" towarzyszą fotografie z albumów rodzinnych dokumentujące wydarzenia z udziałem ludzi i rzeczy w dzieciństwie ważnych. Nastrój książki współtworzą niezwykle dynamiczne ilustracje Joanny Olech często samodzielnie rozwijające wątek rozpoczętej opowieści. Bywa, że jedno krótkie zdanie zmienia się dzięki nim w całą historyjkę, ponieważ oglądając trafnie uchwycony obraz z łatwością sami sobie dopowiadamy ciąg dalszy.
Zapewne większość z nas czuje się zaskoczona słysząc czterolatka stanowczo domagającego się od rodziców lub dziadków: Opowiedz mi, jaki byłem, kiedy byłem mały! Jak widać małość jest pojęciem względnym. Drugą cechą małości, jest jej nieskończoność. Małość w sensie fizycznym kończy się - wszystkie dzieci znikają. Nasz dziecięcy uśmiech, jak uśmiech kota z Cheshire zaczyna blednąć, aż w końcu, ku nagłemu zaskoczeniu rodziców, zmienia się w uśmiech panienki lub młodzieńca. Po naszych niemowlęco-dziecięcych kształtach nie zostaje żaden ślad. Za to osobowość dziecka, którym byliśmy trwa w nas, jako samodzielny, wieczny i niezniszczalny byt.
Nie mam wątpliwości, że czytanie na głos wspomnień dorosłych ludzi będących aktualnie pisarzami, sprawi ogromną przyjemność dzieciom i podniesie atrakcyjność innych książek autorów biografii. (Co najmniej jak plotki z Internetu.) Świetnie jest czytać książkę napisaną przez panią pisarkę, o której wiemy, że ktoś z jej rodziny, kogo bardzo lubiła, potrafił wygrywać na nocniku różne melodie. Podobnie bliski staje się nam pan pisarz, który będąc w naszym wieku, pochłaniał na obiad wściekle broniący się pluton pod dowództwem Pułkownika Ziemniaka.
Jako dorośli, nie zdajemy sobie sprawy, że na pytania, na które nie uzyskaliśmy odpowiedzi w dzieciństwie, nigdy potem już nie otrzymamy satysfakcjonującej odpowiedzi. Spektrum wariantów istniejących w niemierzalnej wyobraźni dziecka jest nieporównywalnie większe od garstki zweryfikowanych praktyką rozwiązań w umyśle dorosłego.
Dlatego wątpliwości czy niepozorny dzięcioł siedzący na drzewie jest prawdziwy, skoro na rysunku miał, co najmniej wielkość owcy, podejrzliwie nastawiały do rzeczywistości małą Anię. A Jadzia, gigantyczna i posępna lalka, obserwująca krytycznie spod oka swoją właścicielkę, pewnego dnia zapewne po prostu musiała wstać i niepostrzeżenie wyjść bez pożegnania. (Niedawno, gdzieś w muzeum zabawek mignęła Ani przed oczami podobna postać. Ale to nie była ona. Właściwie może i dobrze.) Nie inaczej ma się zagadka tożsamości dwóch kulek i armatki przez lata dręcząca nie tylko małego Grzesia Kasdepke, ale całe rzesze dziewczynek i chłopców. Nie otrzymawszy, choćby trywialnej, ale przekonywującej odpowiedzi we właściwej chwili, do dzisiaj spekulują, kto pierwszy mógł sformułować to podchwytliwe pytanie. Bo jeśli był militarystą, odpowiedzią jest nazwa uzbrojenia, a jeśli był magikiem, dotyczy sprytnego triku, jeśli malarzem, jest to rysunkowy rebus, jeśli fizykiem kwantowym, ilustruje formę przepływu energii. A jeśli był filozofem, wynalazcą, logikiem, filologiem a nawet profesorem matematyki? Otóż właśnie sekret tej piekielnie inteligentnej umysłowości bez wątpienia stanowi klucz do rozwiązania zagadki.
Kiedy Anna Onichimowska była mała, mieszkała w Warszawie przy ulicy Wawelskiej, która wtedy też była mała, a na jej trawnikach rosły olszówki, zbierane przez babcię i marynowane w słoiczkach. Nie do uwierzenia! Na Wawelskiej, na tej ruchliwej arterii miejskiej? Kiedy Grzegorz Kasdebke był mały, zjeżdżał na sankach z góry świętej Magdaleny w Białymstoku, czasami wprost na ulicę Kalinowskiego. Ale na szczęście wtedy jeździł nią głównie trabant doktora Jasiewicza.
Opowieści o dzieciństwie mają tło nie tylko obyczajowe, ale i poszerzające horyzonty czytelników, tło historyczne. Namawiałabym nauczycieli do posłużenia się przykładem książki dwojga pisarzy dla wyjaśnienia uczniom, w jaki sposób, w zależności od usposobienia i zainteresowań, mogą stworzyć własną książkę. Zebrane wspomnienia, idąc śladem Anny Onichimowskiej, można tylko pogrupować w tematycznie rozdziały lub naśladując Grzegorza Kasdepke ułożyć w zamkniętą opowiastkę. W dobie dostępu do komputera, każdy jest w stanie zostać na chwilkę pisarzem, jeśli skorzysta z dobrych wzorów. A przecież nie ma nic przyjemniejszego, niż pisanie o sobie.
Książka, być może dlatego, że odnosi się do czasów, kiedy polityki i ideologii w życiu codziennym było znacznie więcej niż dóbr materialnych, została z premedytacją wydana w pozornie surowej szacie przypominającej publikacje z dzieciństwa autorów. Można jednak podejrzewać, że mali czytelnicy po wielokrotnym, wielogodzinnym i gruntownym przestudiowaniu zdjęć, ilustracji i krótkich tekstów z przyjemnością zmienią ją w swój ulubiony, wyszargany, ale za to osobiście oswojony dokument archiwalny.
Anna Onichimowska urywa swoje wspomnienia nagle na opisie wkraczającej do domów techniki pod postacią adapterów i telewizorów. Grzegorz Kasdebke zamyka opowieść podsumowaniem pierwszego etapu swojego kilkuletniego życia.
Czytając ostatnie linijki, opisujące niebo, gdzie spotkamy dawnych przyjaciół na rajskim podwórku naszego dzieciństwa, poczułam nieoczekiwanie wielkie wzruszenie. (Cóż za sentymentalizm kobieto, zganiłam się natychmiast.) Ale widać książka celnie apeluje do podświadomości, uzmysłowiając nam, jak bardzo wszyscy kochamy to mieszkające w nas wewnętrzne dziecko, którym byliśmy, kiedy byliśmy mali.
Nowe Książki 4/2010