Powieści dla młodzieży Anny Onichimowskiej, autorki wielu znakomitych utworów dla dzieci, dotyczą spraw trudnych i bardzo ważnych, zarówno dla młodych ludzi, jak i dla społeczeństwa jako całości. Tak było już w przypadku trylogii: Samotne wyspy i storczyk, Żegnaj na zawsze i Trudne powroty, gdzie autorka jako jedna z pierwszych spróbowała pokazać dojrzewanie pierwszego pokolenia młodych w warunkach tuż po ustrojowej transformacji. Jeszcze wyraźniej cecha ta uwidoczniła się we wstrząsającej powieści Hera, moja miłość, dotykającej, jak dobrze pamiętamy, problemu uzależnień, a zwłaszcza narkomanii nastolatków.
Anna Onichimowska nie boi się trudnych tematów, choć podejmowanie ich zawsze wiąże się z dużym ryzykiem. Zbyt łatwo można stracić dystans do opisywanych problemów albo też wpaść w pułapkę publicystycznych ograniczeń, jak to ma miejsce chociażby w prozie Jany Frey, niemieckiej pisarki, autorki licznych i bardzo potrzebnych książek, które powstają na podstawie rozmów z młodzieżą uzależnioną, dotkniętą kalectwem, czy wykorzystywaną. Onichimowskiej udaje się uniknąć tych mielizn, jej książki o groźnych zjawiskach współczesnego świata nie tracą walorów prozy artystycznej. Tak też jest w Locie Komety, będącej próbą ukazania dalszych losów bohaterów Hery... O ile wcześniejsza powieść była świetna pod względem dramaturgii, o tyle druga jest przykładem bardzo dobrej prozy, nieco powolnej, ale właśnie dzięki temu ogarniającej wielowymiarowość zdarzeń, a szczególnie proces przeobrażania się pomocy w przemoc - płynne przechodzenie od działań pozytywnych do drastycznych sposobów manipulacji.
W Locie Komety żadna droga, którą zdecydowali się kroczyć poranieni bohaterowie poprzedniej powieści, nie jest prosta. Wydawać by się mogło, że najwięcej szans na normalne życie ma Kometa. Może to zabrzmieć niewiarygodnie, bo dziewczyna zaszła tak daleko w uzależnieniu od narkotyków, że znalazła się na granicy człowieczeństwa, ale tylko ona miała do czego wrócić - jej dom, mimo wszystko, pozostał domem. Natomiast rodzina Niwickich po przeżytej tragedii całkowicie się rozpadła. Po śmierci Michałka wszyscy porzucili wprawdzie swe nałogi, ale stworzenie na nowo wspólnego domu przerosło ich możliwości. Zwłaszcza możliwości Grażyny - matki nieszczęsnego dziecka.
Lot Komety to książka o dwóch kobietach zwerbowanych do sekty.
Grażyna została programowo "złapana". Potrzebowała pomocy, by móc na nowo poskładać rozsypany świat i sekta o wiele mówiącej nazwie Rodzina miała jej to zapewnić. Omamiono ją obietnicami i - tak jak innych - ponętną frazeologią (Jesteśmy Twoją rodziną... Jesteśmy z tobą, jak zawsze. Pamiętaj o tym... Pomożemy ci się z tym uporać. Z tym, co jest i z tym, co było... Musisz wierzyć, że wszystko, co zamierzasz, jest słuszne. Musisz wierzyć w sukces i nie dopuszczać zwątpienia... itd.). O innych metodach, jak się okazuje dość popularnych w Rodzinie, nie wspomnę, bo skrywają je zakamarki alkowy.
Kometę sekta wchłonęła poza jej świadomością. Sponiewieraną i nieprzytomną narkomankę zabrano z ulicy, zapewniając jej detoks, odwyk i powrót do normalnego życia. Czyli zainwestowano w nią... Potem wystarczyło przekonać dziewczynę, że jest dla sekty bardzo ważna, ważniejsza niż dla rodziców, że sekta jest jej nową rodziną, i że naturalnie Kometa ma wobec niej duży dług wdzięczności. Dla niej samej – jak sądzę – najważniejszy był pierwszy z wymienionych "chwytów". Oraz to, że mogła zagrać kolejną życiową rolę na przekór matce, którą lekceważyła i na przekór ojcu, którym pogardzała. Podejrzewam, że podobny mechanizm zadecydował o sięgnięciu po narkotyki.
Autorka książki nie tylko przekonująco ukazała bezsilność dwóch dość mocnych i niezależnych wewnętrznie kobiet wobec przebiegłości i wyrafinowanej manipulacji stosowanej przez członków sekty. W dramatyczny sposób potrafiła też oddać atmosferę postępującego ubezwłasnowolnienia ofiar.
Powieść wraz z biegiem akcji niepostrzeżenie przechodzi w psychologiczny horror. Każda z bohaterek zaczyna przeczuwać niebezpieczeństwo. Widzą już, że są wykorzystywane i oszukiwane, a jednak zachowują się tak, jakby chciały za wszelką cenę wierzyć, że ich obawy są bezpodstawne. Poddają się absurdalnym seansom hipnotycznym, dzięki którym mają zyskać samowiedzę sięgającą wielu pokoleń wstecz, pozwalają na daleko posuniętą manipulację osobowością, są tanią siłą roboczą, a jedna z nich oddaje sekcie swój majątek. Czytelnik wcześniej niż one czuje zaciskającą się pętlę.
Szczęśliwie na zewnątrz tego mętnego kotła toczy się normalne życie, chociaż także niełatwe... Równolegle do wątków Grażyny i Komety rozwija się powieściowy wątek Jacka Niwickiego, który po odwyku stara się żyć jak wszyscy jego rówieśnicy. A że kocha obie kobiety, matkę i dziewczynę, więc ochoczo bierze na siebie rolę Sherlocka Holmesa. Wspiera go, niczym doktor Watson, koleżanka z roku (oboje studiują psychologię). Zgłębiają tajniki pokrętnej ideologii sekty i jej aż nadto czytelne cele i metody. Czy uda im się zapobiec nieszczęściu? Autorka pozwala mieć nadzieję, choć nie jest to ten rodzaj łatwej nadziei, jaki znamy z popularnych amerykańskich filmów. Podobnie jak poprzednia powieść, również Lot Komety nie może kończyć się "dobrze". Jacek ponosi ogromną stratę, co tylko potwierdza jego obawy i opinie na temat Rodziny. Nie da się bowiem bezboleśnie dotknąć zła, jak nie da się włożyć ręki w ogień i nie zostać poparzonym.
Lot Komety czyta się jednym tchem, mocno angażując się w opisywane zdarzenia. Pomaga w tym finezyjna narracja. Trzecioosobowa, ale silnie zindywidualizowana, oddająca doskonale przeżycia i przemyślenia charakterystyczne dla każdej z osób. W tok narracji wplatane są niekiedy fragmenty dziennika Jacka. Są jakby filmem w filmie - obrazy porannych spacerów (biegów?) z psem przykuwają uwagę swą malarskością. One też oddają narastanie grozy. Początkowa rześkość poranka w pewnym momencie przechodzi, niczym w powieści gotyckiej, w atmosferę gęstniejącej ciemnej mgły. Jedynym, co zdaje się rozświetlać ten mrok, jest dość nagłe przebudzenie Ali-Komety. Dziewczyna, uświadomiwszy sobie w pełni przestępcze metody sekty, jednocześnie jakby zrzucała swoje własne maski – przestaje jej zależeć na grze, dostrzega wartość i piękno miłości, staje się do niej zdolna.
O ile postaci głównych bohaterów są dokładnie przez pisarkę przemyślane, bogate wewnętrznie i przekonujące, o tyle Rodzina jawi się czytelnikowi jedynie jako pewien system - przestępczy aparat zniewolenia. Trzej zarządzający nią mężczyźni - Janas, Paweł i Marek - są to "ludzie bez właściwości", nijacy, a sama sekta nie ma w sobie, wydawałoby się, niczego pociągającego. Poza jednym wypracowanym atutem - oferuje pomoc wtedy, gdy jest ona bezwzględnie potrzebna, a więc żeruje na ludziach w głębokim kryzysie, gotowych przyjąć każdą życzliwą dłoń. Autorka, jak sądzę, celowo pozbawiła Rodzinę wszelkich innych walorów. Ukazała grupę ludzi, którzy, popełniając nadużycie na najbardziej bezbronnych, nie mieli im z założenia niczego do zaoferowania poza zgrabnie sformułowanymi deklaracjami. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek duchowości czy głębszej ideologii. Opisana sekta ma charakter wybitnie przestępczy. Tak pomyślana opowieść, będąca literackim studium uzależnienia od pozornie pomocnej dłoni, jest mocnym ostrzeżeniem. Pokazuje, że w trudnych chwilach, kiedy potrzebna nam jest pomoc, skłonni jesteśmy uwierzyć nieomal we wszystko, nawet - że zło jest dobrem.
Nowe Książki 3/2004