wyd. Znak emotikon 2012,
il. Oksana Shmygol
wyd. Literatura 2016,
il. Sylwia Szyrszeń
W swojej najnowszej powieści dla nastolatków Anna Onichimowska dotyka niezwykle trudnego problemu dotyczącego coming outu młodego chłopaka. W mądry, wyważony sposób pokazuje dramat Alka, który jest gejem, subtelnie kreśli jego powikłaną drogę prowadzącą do ujawnienia seksualnej orientacji. Niezwykłym atutem książki jest osadzenie jej tu i teraz, w przeciętnej, tradycyjnej, polskiej rodzinie oraz świetna, oszczędna forma literacka.
fragment:
Rozdział 5
O tym, że bywam tchórzem i debilem
To był wietrzny wieczór. Powietrze było rześkie po niedawnej burzy. Szliśmy za nim w sporej odległości, miękkie podeszwy naszych trampek bezgłośnie odrywały się i dotykały ziemi. Było nas czterech – ja, Andrzej i dwóch wygolonych, znanych mi tylko z widzenia.
Mieliśmy go okrążyć zaraz za placykiem.
- Lepiej by było, gdybym w tym nie brał udziału… - próbowałem się wykręcić. – Nie mam doświadczenia, no i natychmiast mnie rozpozna.
- Nikogo z nas nie rozpozna – skwitował Andrzej, wręczając mi kominiarkę.
Czułem się jak w jakieś rzeczywistości równoległej. To nie ja maszerowałem w kominiarce, uzbrojony w kastet. Próbowałem podsycać w sobie gniew do Romana, przypominać jego zadowolony wyraz twarzy i to, jak śmiał się razem z Renią, patrząc w moją stronę. Kiedy idzie się takim równym krokiem, ramię w ramię z innymi, którzy mają ten sam cel, słuszność tego, co się robi, wydaje się drugorzędna. Lepiej było wyłączyć myślenie.
Roman zerknął za siebie w chwili, gdy przyspieszyliśmy. Wolałbym, aby włączył swój piąty bieg, w poczuciu zagrożenia lub aby w tajemniczy sposób rozpłynął się w powietrzu, jednak nic takiego się nie stało.
- Panie Romanie! – zawołał jeden z nas.
Mężczyzna przystanął, odwracając się w stronę głosu. Po chwili nasze twarze zniknęły pod kominiarkami. Dopiero wówczas wykonał gest, jakby zamierzał uciec, ale było już za późno.
- Przejdziesz się z nami – powiedział mój brat.
- Dokąd? – spytał. Jego głos stał się nagle piskliwy, jakby lęk odebrał mu kilka oktaw.
- Niedaleko. Nie zdążysz się zmęczyć…
- Czego chcecie? – Widziałem, jak się boi. Powinienem czuć satysfakcję, ale nie czułem nic. Może oprócz strachu. Zupełnie jakbym sam stał na jego miejscu.
- Ruszaj, pedale…- warknął stojący za nim łysy, dźgając go w plecy czymś ostrym.
Nagle usłyszałem bliskie śmiechy i mieszane głosy. Wykorzystując moment wahania Andrzeja, Roman zręcznie zaatakował karate jednego z łysych, ale zaraz potem został powalony na ziemię przez jego kompana. Walili go z Andrzejem na oślep uzbrojonymi pięściami.
Śmiechy przycichły, być może zbliżający się zauważyli, co się dzieje i woleli pójść inną trasą. Czułem, jakby ostatnia deska ratunku usuwała mi się spod nóg. Ulice były wyludnione, znów zaczął kapać deszcz.
- Przestańcie… - wychrypiałem, ciągnąc za sweter Andrzeja.
Powstrzymał kompanów, nachylając się nad swoją ofiarą. Zobaczyłem krew.
- Powtarzaj za mną: jestem zbokiem, moralną zakałą polskiej ziemi.
Roman milczał. Przestraszyłem się, że nie żyje.
- Powtarzaj…
Zobaczyłem błysk metalu. Chwyciłem Andrzeja za rękę.
- Przestań – wychrypiałem. – Ja byłem tylko zazdrosny. O Kryśkę. To jej facet. Chciałem dać mu wycisk.
Trójka w kominiarkach znieruchomiała, przenosząc na mnie wzrok.
- Co on p…li? – spytał mojego brata któryś z łysych.
Andrzej popatrzył na mnie z nienawiścią.
- Przecież już masz inną cizię. Widziałem was.
- Nie ważne. – Potrząsnąłem głową. – On nie jest… - słowo "pedał" jakoś nie mogło przejść mi przez gardło. - Byłem tylko zazdrosny.
- Spadamy – rzucił grubszy z wygolonych, odwracając się od ofiary.
Gdzieś zawyła syrena. Ambulans? Policja? Przydałoby się jedno i drugie, przemknęło mi przez głowę. Może rozbawiona grupa zawiadomiła, kogo trzeba? Modliłem się bezgłośnie, aby sygnał, przecinający nocną ciszę, zmierzał właśnie ku nam. Moi kompani rozmyli się w mroku. Widziałem, jak Roman otwiera oczy i przygląda mi się.
Pogotowie przemknęło w oddali. Deszcz przybierał na sile.
- Mam zadzwonić po karetkę? – wychrypiałem.
Usiadł powoli. Bez słowa sprawdzał stan swojego ciała, a potem potrząsnął głową. Zdałem sobie sprawę, że wciąż moją twarz zasłania kominiarka. Ściągnąłem ją jednym ruchem i wrzuciłem w krzaki.
Podniósł się, wyjął z kieszeni kurtki chusteczkę i wytarł twarz. Rana na czole wciąż krwawiła. Nie patrząc na mnie, odwrócił się i ruszył przed siebie. Podążyłem za nim. Musiał wyczuć moją obecność, bo zatrzymał się, czekając, aż podejdę blisko.
- Czego jeszcze chcesz? – spytał.
- Może mógłbym pomóc…
Zdawałem sobie sprawę, jak idiotycznie te słowa brzmią, jednak nic bardziej sensownego nie przyszło mi do głowy.
- Już pomogłeś… - Twarz Romana wykrzywił grymas, a może miał to być uśmiech?
Przypomniałem sobie, że tuż obok jest apteka, czynna całą dobę.
- Zaraz wracam – rzuciłem, ruszając szybkim krokiem w jej stronę.
Pomogłem, napuszczając na ciebie bandę kretynów, myślałem, podczas gdy farmaceutka pakowała mi, co trzeba . Pomogłem, zakładając kominiarkę i kastet. Pomogłem wreszcie, gapiąc się bezmyślnie, jak cię tłuką.
Wychodząc z apteki byłem pewien, że go już nie będzie. Nie myliłem się. Pobiegłem w stronę jego domu. Być może poszedł inną drogą. Być może nie zamierza do siebie wracać. Usiadłem na schodach wejściowych, ściskając w ręku idiotyczną reklamówkę z apteki. Nie wiem, jak długo czekałem. Pięć minut czy pół godziny. Byłem kompletnie przemoknięty. Wyrósł przede mną w chwili, kiedy przestałem się już go spodziewać.
Zauważyłem, że chciał coś powiedzieć, ale spojrzał tylko na wypchaną bandażami torbę i wzruszył ramionami. Podniosłem się i wtedy po raz pierwszy zmierzyliśmy się wzrokiem.