Nasza Księgarnia 2000, il. Julian Bohdanowicz
Literatura 2007, il. Marcin Bruchnalski
Dalszy ciąg przygód bohaterów "Dalekiego rejsu": Kuby
i Pawła. Ich mama otrzymuje z Francji list, z którego wynika, że w górach Atlasu, w Maroku, plemię Berberów
przetrzymuje białego człowieka. Nie wiadomo, czy jest nim jej mąż (który jako etnograf prowadził badania w tamtej części Afryki), ale nie należy przegapić żadnego śladu... Dziadek chłopców postanawia wyruszyć na poszukiwanie syna. Nie chce zabrać wnuków ze sobą, chłopcy jednak organizują eskapadę we własnym zakresie... Powieść pełna humoru i niezwykłych przygód.
fragment:
- Maroko, państwo w północno-zachodniej Afryce, 446,6 tysięcy kilometrów kwadratowych... - czytał głośno Kuba z wypiekami na twarzy.
- Zostaw tę encyklopedię... - zdenerwowałem się. - To nam niczego nie da.
- 23,3 milionów mieszkańców, głównie Arabowie i Berberowie... - Kuba był jak w transie.
- Mógłbyś się zamknąć? - spytałem uprzejmie.
- Myślisz, że ten list był po berbersku? - Oczy mojego brata przypominały teraz dwa spodki.
- W życiu nie słyszałem o takim języku - wzruszyłem ramionami.
- Ja też nie - przyznał Kuba. - Mama pewnie też nie słyszała i dlatego jest taka nieswoja. Nie wie, co jest w tym liście napisane. Nic nie rozumie, ani jednego słowa.
- Mogłeś chociaż zerknąć do środka koperty. - Mój brat czasami doprowadzał mnie do rozpaczy.
- Ustaliliśmy wspólnie, że nie czyta się cudzych listów - nadął się jak balon. - Powiedziałem ci, skąd był wysłany. Znaczek z Maroka, stempel z Rabatu. No i w rogu koperty napis "Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej".
- Ambasada?! - wrzasnąłem i zerwałem się na równe nogi. - Nic mi o tym nie mówiłeś!
- Teraz mi się przypomniało - przyznał Kuba. - Myślisz, że to ważne?
On jest jednak jeszcze bardzo młody, pomyślałem z politowaniem.
- W ambasadzie polskiej mówi się po polsku - powiedziałem. - A to znaczy, że ten list...
- Nie traktuj mnie jak niemowlę - obraził się Kuba.
W drzwiach stanęła mama. Omiotła nas z lekka nieprzytomnym spojrzeniem, a potem spostrzegła otwartą wciąż encyklopedię.
- Uczycie się? - spytała.
Zdałem sobie sprawę, że ciągle myślami błądzi gdzieś daleko.
- Nie – przyznał Kuba. - Czytaliśmy o Maroku.
Tego się po moim bracie nie spodziewałem. Cisza, która zapanowała po jego słowach, była jedną z najgłębszych, jakie słyszałem do tej pory.
- O Maroku... - powtórzyła mama. - Dlaczego? - Jej spojrzenie stało się nagle czujne.
- Przecież wiesz. - Kuba zachowywał się jakby nigdy nic, tylko jego policzki miały głęboki odcień dojrzałego pomidora.
Mama otuliła się swetrem, chociaż było ciepło.
- Właściwie nie wiem - powiedziała po chwili.
- Dostałaś list - wtrąciłem się do rozmowy.
- Przeczytaliście go? - Czoło mamy przecięła gniewna zmarszczka.
- Nie czytamy cudzych listów - wygłosił Kuba po raz kolejny tego wieczoru.
Mama odetchnęła z ulgą, a przynajmniej tak mi się wydawało. Będzie pilnowała tego listu jeszcze bardziej niż przedtem, pomyślałem. Musi być w nim coś niezwykle ważnego.
- Ale mamy nadzieję, że sama nam powiesz, o co chodzi - wypaliłem.
- Dlaczego? Ten list był adresowany do mnie.
- Od kiedy go dostałaś, jesteś zmartwiona. - Wydało mi się, że w tej sytuacji najlepiej powiedzieć prawdę.
Mama objęła nas i przytuliła do siebie.
- To tak wygląda? - szepnęła. - Dziwne. Bo tak naprawdę... to... strasznie się cieszę... Chociaż... jeszcze na to za wcześnie... - Odsunęła się i popatrzyła na nas z udawanym gniewem. - A teraz proszę, żebyście przestali ciągnąć mnie za język. Jak będę mogła, wszystko wam powiem, obiecuję. Zajmijcie się swoimi sprawami. Niczym bardziej mi nie pomożecie.
Leżąc w łóżku, wierciłem się z boku na bok i nie mogłem usnąć. Trzeba było poznać treść tego listu, koniecznie. Tajemnica korespondencji nie może obowiązywać we wszystkich sytuacjach.
Rozdział drugi
O tym, jak dobrze jest znać języki
Kurtka dziadka pachniała trochę końmi, trochę psem Burkiem i trochę lasem. Wtulałem nos na przemian to w nią, to w jego brodę, która od naszego ostatniego spotkania wydawała się jeszcze bardziej bujna i zmierzwiona.
- Aleś wyrósł, tego panie! - huknął dziadek na przywitanie i odsunął mnie na odległość ramienia. - Zmieniacie się tak szybko, że pewnego dnia przyjadę i was nie poznam.
- Dlatego, że tak rzadko u nas bywasz - wtrącił Kuba.
- Nic nam, mamo, nie mówiłaś, że dziadek przyjeżdża. - Popatrzyłem na nią z pretensją. Kończyła właśnie nakrywać do stołu.
- Nie lubicie niespodzianek? - Postawiła wazę z chłodnikiem i świeże bułeczki.
- Takie lubimy - przyznałem.
- Nic dla was nie mam. - Dziadek wydawał się zakłopotany. - Żadnych prezentów. Nie miałem czasu. Zaraz, jak do mnie zadzwoniłaś... - zwrócił się do mamy - poleciałem do sąsiadów poprosić, żeby zajęli się domem, spakowałem się i w drogę.
Zauważyłem, że mama daje dziadkowi porozumiewawcze znaki. Kuba zdaje się, niczego nie spostrzegł, zajęty pochłanianiem zupy.
Niespodziewana wizyta dziadka skojarzyła mi się nagle z tajemniczym listem. Serce zabiło mi mocno.
Dziadek był ojcem taty. Mogło to oznaczać...
Przypomniałem sobie ostatnie zdjęcie, na którym byliśmy razem. To było nad morzem, na plaży. Graliśmy w piłkę: tato, Kuba i ja. Mama opalała się na kocu i od czasu do czasu pstrykała nam zdjęcia. Było to prawie cztery lata temu. Potem tato wyjechał. Miał wrócić za dwa tygodnie...
Dziadek opowiadał coś o swoich zwierzakach. Zawsze bardzo lubiłem tego słuchać, ale teraz za nic nie mogłem się skupić. "Strasznie się cieszę", zabrzmiały mi w uszach słowa mamy. Czyżby to był list od taty? A jeśli tak, dlaczego tak długo się do nas nie odzywał? I dlaczego mama nie chce z nami o tym mówić?
- Skończyliście już jeść? To idźcie, proszę, do siebie - powiedziała. - Muszę z dziadkiem porozmawiać. Potem możemy wybrać się gdzieś razem albo pograć w jakąś grę.
Wpadłem na chwilę do swojego pokoju i przekartkowałem zeszyty. Chciałem sobie przypomnieć, czego na jutro nie zrobię. Wychodząc z kuchni zauważyłem otwarte okno. Przemknąłem na palcach do korytarzyka i otworzyłem drzwi. Tak szybko, że nie zdążyły zaskrzypieć. Zaszczekał pies sąsiadów. W dwóch susach dopadłem rogu domu.
- O rany... - jęknął Kuba, kiedy wleciałem na niego z całym rozpędem. Leżał pode mną, a jego okulary tkwiły w świeżo skopanym zagonku jak jakaś kosmiczna roślina.
- Niesamowite, tego panie! - dobiegło przez okno.
Podnieśliśmy się ostrożnie, żeby mieć uszy jak najwyżej.
- No i co o tym myślisz? - głos mamy drżał niebezpiecznie.
- To on, jak amen w pacierzu! Od małego pakował się w tarapaty! Taki już był. Pamiętam, jak kiedyś wlazł na drzewo, gdzie w dziupli miały gniazdo szerszenie...
- Tato... - mama przywołała dziadka do rzeczywistości.
- Ależ to nowina, tego panie!
- Nie mamy jednak pewności, czy to on. A jeżeli nawet, jak mu możemy pomóc?! Czuję się taka bezradna... - mama wytarła głośno nos.
Zadzwonił telefon.
- Odbierzcie! - zawołała po kolejnym dzwonku.
Popchnąłem Kubę w stronę drzwi. Zrobił to samo ze mną. Kotłowaliśmy się, a telefon dzwonił. Po chwili zawisła nad nami biała broda dziadka.
- A co wy tu robicie?! - zagrzmiał.
- Podsłuchujemy - przyznał Kuba. Popatrzyłem na niego w osłupieniu.
Dziadek parsknął śmiechem.
- Traktuje się nas tu jak dzieci! - ciągnął mój brat. - Nie możemy dowiedzieć się w normalny sposób, co się w domu dzieje!