Współautor:
fiński pisarz i scenarzysta Tom Paxal
Wyd. Jacek Santorski 1998
il. Małgorzata Bieńkowska
"Jeśli lubisz fantastyczne przygody i niespodzianki, ta książka jest właśnie dla Ciebie! Za kołem polarnym rozciąga się egzotyczna kraina, zwana Laponią. Lasy, bagna, jeziora
i złotodajne rzeki tętnią życiem tysięcy stworzeń. Czasem
z lasów wyglądają trolle, bagna wabią tajemniczymi kwiatami, a z jezior rozlegają się dźwięki harfy. Jesienią i zimą Laponię pokrywa śnieg, a ciemności rozprasza jedynie światło księżyca i zorzy polarnej..." Opowieści dla młodszych dzieci
o niezwykłych przygodach lapońskich bliźniaków, Aslaka
i Saany oraz ich zaprzyjaźnionego rena Miko.
fragment:
Żywy las
(...) Las, przez który teraz biegliśmy, wydawał się normalny, chociaż zupełnie mi nie znany. Nagle usłyszałem śmiech. Wzmagał się, zataczał coraz większe kręgi. Nerwowy i złośliwy chichot, śmiech dyskretny, elegancki, lekko zakłopotany, a wreszcie tubalny, nieokiełznany, bezczelny. Śmiały się porosty, krzaczki, drzewa małe i duże, liściaste i iglaste. Bez wyjątku. Zarykiwały się, ściskając gałęziami za brzuchy, jakby się bały, że za chwile pękną. Nie wiem, czy echo wyolbrzymiało ten śmiech, czy tez roześmianego lasu było tak dużo.
Śmiej się - szepnąłem w ucho Saanie. - Spróbuj...
Sam roześmiałem się najgłośniej, jak mi na to pozwalało ściśnięte gardło.
Zaległa cisza. Równie złośliwa i nerwowa, dyskretna, elegancka, zakłopotana i bezczelna, jak był ten śmiech. Nie wiedziałem dotąd, że cisza może być taka różna.
Biegliśmy przez cichy las, nie mówiąc nic do siebie, nawet Miko starał się prawie nie dotykać ziemi, aby nie było słychać jego kopytek.
Na malutkiej polance porośniętej wrzosem rosła dzika grusza. Gruszeczki rumieniły się na niej, foremne, jak z obrazka. Kiedy przechodziliśmy obok, wyciągnęła ku nam gałęzie. Usłyszeliśmy płacz.
W absolutnej ciszy brzmiał przeraźliwie i rozdzierająco.
Poczekaj... - Przytrzymałem rena za obróżkę.
Prychnął niecierpliwie, ale stanął. Saana złapała wisząca tuż przed jej nosem gruszkę. Tak jak poprzednio las rozbrzmiewał śmiechem, teraz płakał. Zawodził, chlipał i łkał. Gałęzie sięgały ziemi, jakby drzewa zgarbiły się, opuszczając ręce z rozpaczy. Poczułem na nosie rozpryskująca się drobinkę wody. Z nieba kapały duże krople. Polizałem palec, o który rozprysnęła się jedna z nich. Był słony.
Nie jedz tego... - wytrąciłem z rak Saany owoc. Kiedy uderzył o ziemię, rozpękł się jak purchawka, a z jego środka wydobył się cuchnący dym. Dzika grusza przypominała teraz wściekłą wiedźmę.
Machała kostropatymi łapami, rozrzucając gruszki. Wrzosowisko zasnuło się czarnym dymem. Las zdawał się krztusić i kaszleć: tylko niewielkie drzewka płakały jeszcze cichutko, jakby nie mogły się wciąż uspokoić.
Deszcz przestał padać.