Anna Onichimowska


o mnie
książki

• ważniejsze publikacje

• spolszczenia i antologie

• wydania obcojęzyczne

• książki czytane

• recenzje

• zapowiedzi


scenariusze

trofea

kontakt

przyjaciele
fotografie


 

 

Gdybym miał konia

Krzysztofa Pączka droga do sławy

Duch starej kamienicy

Daleki rejs

Dobry potwór nie jest zły

Samotne wyspy i storczyk

Żegnaj na zawsze

Trudne powroty

Najwyższa góra świata

Dzieci zorzy polarnej

Koniec świata i poziomki

Aleksander

Gdzie jesteś, tatusiu?

Tam, gdzie wiedźma leci w piaskowej zamieci

Zasypianki na każdy dzień miesiąca

Sen który odszedł

Maciek i łowcy duchów

Hera moja miłość

Lot Komety

O zebrze, która chciała być w kwiatki

O jeżu, który znalazł przyjaciela

Tajemnice Początku. Mity o stworzeniu świata.

Żółta zasypianka

Wieczorynki z kotem Miśkiem

Bliscy nieznajomi

Daleko czy blisko

O żyrafach, które chciały zobaczyć śnieg

Wieczorynki z żółwiem Antosiem

O kangurku, który został listonoszem

Dzień czekolady

Dziesięć stron świata

Wieczorynki z Wielką Kaczką

Trzecie oko

Galaktyczni szpiedzy

O zwierzaku, którego nie było

Piecyk, czapeczka i budyń

Kiedy byłam mała / Kiedy byłem mały

Demony na smyczy

Gdybym była chłopcem / Gdybym był dziewczynką

O kocie, który został czarodziejem

Koniec gry

Czas meteorów

Pomiędzy

Tajemnica Malutkiej

Zupa z gwoździa

Osiem metrów niespodzianki

Za szafą

Prawie się nie boję

Z głową pod dywanem

Będę biegać

Z punktu widzenia kota

Afera nie z tej ziemi

Duch Maciek detektywem

List do Ronaldo

Oddam żonę w dobre ręce

Wędrówka

Pan Kluska i żaglowiec

Kocham ciebie też

Listy od Jaśka

 

W.A.B. 2009

 

 


recenzja >


fragment:

Rozdział I

Karol unosi brwi po raz pierwszy

Z kim ja muszę pracować, pomyślał Pedro po hiszpańsku.
- Carla! - wrzasnął, ale nie raczyła nawet się odwrócić. - Jeśli natychmiast nie przestaniesz gadać, wywalam cię z roboty!
Rozsiadła się wygodniej, opierając nogi na oparciu fotela. Wpatrywał się bezradnie w złote szpilki. Jak zarysuje skórę, będziemy płacić odszkodowanie, przemknęło mu przez głowę i już otworzył usta, gotów do puszczenia wiązanki, gdy zwróciła jego uwagę niewiarygodna zgodność odcienia lakieru jej paznokci z karoserią. Nie ruszaj się, błagał ją w myślach, wiedząc, że jeśli tylko powie to głośno, dziewczyna wszystko zepsuje. Odłożyła komórkę, prężąc ciało ku słońcu.
Och, tak. Tak jest dobrze. Pstrykał zdjęcie za zdjęciem. Traktowała go jak powietrze, a przecież musiała słyszeć trzask aparatu, czuć błyski flesza. A może nie musiała? Cofając się, potknął o kamień i mało nie przewrócił. Spojrzał w dół urwiska. W skalistej zatoczce cumował właśnie jacht. Co ja tu robię...
Ponownie zbliżył aparat do oka, ale Carla odwróciła się nagle w jego stronę i to już nie było to.
- Daj mi sukienkę. - Przeciągnęła się.
- Skąd wiesz, że skończyliśmy? - Podniósł cytrynową szmatkę i rzucił w jej stronę.
- Wiem.
Wyjęła z pudełka papierosa i poprosiła go gestem o ogień. Nic nie wskazywało na to, że zamierza się ubrać.
Podał jej zapalniczkę, a potem zaczął przeglądać zdjęcia. Coś da się wybrać, na pewno...
- Wolisz chłopaków, tak? - usłyszał jej głos.
Nie twój interes, pomyślał, sięgając po kluczyki. Fale grzmociły o brzeg coraz głośniej. Zbliżał się przypływ.

*

Paulina odłożyła książkę. Też mogłabym być bohaterką, pomyślała z nadzieją. Romansu, powieści obyczajowej, a może thrillera? Wzdrygnęła się na samą myśl, chociaż ciekawość była silniejsza od lęku.
Podeszła do lustra i spiesznie zawiesiła je chustą. Teraz mogła być równie dobrze inną kobietą, jak kotem, rośliną, lub staruszkiem z naprzeciwka.
Stała przed zasłoniętą taflą z rosnącym niepokojem, a kiedy nie mogła już go znieść, wyszła na ulicę. Mijając ludzi, patrzyła im w oczy, ciekawa swojego w nich odbicia. Gdy nie widziała nic, wbijała paznokieć w skórę, w odpowiedzi na ogarniające ją co chwila poczucie nierzeczywistości.
Nie była pewna, do czego jest zdolna, czego może się po sobie spodziewać i czego inni od niej oczekują.
Jesteś, jesteś, jesteś, przytakiwały obcasy Pauliny, a jej długi cień nie zaprzeczał.

*

Marta poczuła przypływ natchnienia w przeddzień Święta Zmarłych. Nie wiadomo, co miało większy wpływ na decyzję sięgnięcia po pióro: wspomnienia czy może świeżo zakończona lektura powieści, której nieskomplikowana intryga i potoczny język utwierdziły Martę w przekonaniu, że porzekadła ludowe miewają sens.
- Nie święci garnki lepią - oznajmiła uroczyście mężowi, podnoszącemu brwi w grymasie niemego osłupienia.
Ten małomówny mężczyzna od dawna już nie komentował zamierzeń swojej połowicy, jak zwykł ją przedstawiać, wzbudzając nieodmiennie jej nieskrywaną irytację.
Zwierzając się Karolowi, Marta nie liczyła na jego przychylność, prawdę powiedziawszy, nie liczyła w ogóle na nic, chciała po prostu podzielić się z mężem tym, co jej przyszło do głowy. Tak samo mówiła mu o zamiarze kupienia nowej bluzki czy uzupełnienia zapasów żywności. W pierwszym wypadku otwierała wymownym gestem szafę, w drugim lodówkę, nie miało to zresztą większego znaczenia. Mogła równie dobrze, mówiąc o ciuchach, demonstrować pustą komorę zamrażalnika, Karol bowiem – zanurzony bez reszty w swoim świecie, do którego nie miała dostępu - sięgał po portfel i czynił swoją powinność.
Może więc to, że Karol uniósł podniesione brwi na wieść o literackich zapędach Marty, znaczyło zupełnie coś innego, niż osłupienie, jak mogłoby się to nam – patrzącym z boku – wydawać. Może znaczyło pełne podziwu: "Nie znałem cię od tej strony" lub też: "Kobieto, przecież ty nawet nigdy nie napisałaś listu do mojej siostry, chociaż cię tyle razy prosiłem".
W każdym małżeństwie istnieją jakieś niedomówienia, związek Marty i Karola należał do tych, w których o niedomówieniach nie mogło być mowy, bowiem wszystko - z założenia określone raz na zawsze - zawierało w sobie otchłanie nieznanego.
- Nie święci garnki lepią - powtórzyła, Marta, już mniej pewnie, i na tym skończyła się ta wymiana zdań.
Tej nocy Marta budziła się częściej niż zwykle. Jej myśli skakały jak wiewiórki po grobach bliskich. Kolory chryzantem, tu będą lepsze cięte, a tu w doniczkach, ciekawe, ile to będzie w tym roku kosztować... Karol spał u jej boku pochrapując z cicha. Patrzyła na jego pasiastą piżamę oświetloną światłem księżyca i zastanawiała się, co z nim zrobi w swojej książce, skoro postanowiła - ulegając panującej ostatnio modzie - napisać powieść o sobie, czyli o Marcie. Nie znaczyło to bynajmniej, że zamierzała opisywać to, co ją spotkało. Przecież wszystko mogło ją spotkać, wszystko mogło się zdarzyć. Czyż nie było niczym innym jak czystym przypadkiem, że pewnego grudniowego popołudnia zobaczyła swoich znajomych, ci zaciągnęli ją do kawiarni, a tam siedział Karol w towarzystwie... któż to był, do diabła, jak to możliwe, że nie pamięta? Mogła wtedy pójść inną ulicą, mogła nie dać namówić się na kawę. Co by się wówczas wydarzyło? Przecież byłaby tą samą Martą, ale u jej boku spałby inny mężczyzna. A może spałaby sama?
I gdzie trzeba się cofnąć, żeby pozostać sobą, a jednak być kimś innym?
Czy to grudniowe popołudnie miałoby taki sam przebieg, gdyby nie wiosenny dzień, kilka lat wcześniej, kiedy...
Usiadła, a potem spuściła stopy w poszukiwaniu pantofli. Wiedziała, że musi wziąć coś na sen. W przeciwnym razie będzie się wiercić aż do rana, zapadając w płytkie drzemki, leżeć, wpatrzona w pasiastą piżamę. Kiedyś obudziła Karola, bo już nie mogła tego wytrzymać, ale od razu poczuła się winna, nic się przecież nie stało, każdy ma jakieś wspomnienia. A gdyby wtedy zapaliła światło? Co on by zrobił, gdyby zaczęła o tym mówić? Wyobraziła sobie wyraz niedowierzania na jego twarzy, połączony ze wstrętem. Może by zapytał: "Po co mi to opowiadasz?", a może po prostu mruknąłby "Śpij..." odwracając od niej plecami.
Kiedyś poskarżyła się swojej matce: "On się prawie nie odzywa". "Jednak czasem coś mówi. Spróbuj się na tym skupić. Możesz to wykorzystać do ewentualnej rozmowy i jakoś go rozruszać" usłyszała. Ze zdumieniem stwierdziła, że tych dwoje miewa sobie zwykle coś do powiedzenia, na ogół na tematy z pierwszych stron gazet, których osobiście usilnie starała się nie czytać. "Powinnaś bardziej interesować się światem" powiedział kiedyś Karol, a Marta poczuła, jak nabiera wiatru w żagle.
- Zależy, co mamy na myśli, mówiąc "świat" - odparowała wówczas. - Może rzeczywiście nie nadążam za konfliktem bliskowschodnim, ale za to wiem, że sąsiadka z parteru otworzyła własną knajpę, a w księgarni na rogu wyprzedają książki na kilogramy... Po dwa złote, dzieła klasyków. Uważam, że to skandal. - dodała spiesznie. - I nie patrz na mnie jak na blondynkę
- Przecież jesteś blondynką - mruknął, włączając telewizor. A kiedy już myślała, że rozmowa skończona, spytał: - Kupiłaś jakieś dzieło?
W takich chwilach nigdy nie wiedziała, czy z niej kpi, czy mówi serio.
Nie potrafiłaby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Karol jest inteligentny. Wydawał się solidny i wystarczająco dobry, aby jej nie skrzywdzić.
Nie wiadomo dlaczego, za nic by mu się nie przyznała, że nawet nie weszła do środka, przeczytała tylko ogłoszenie namazane farbą na szybie wystawy.
Dziwiła się strzępom zdań, które brzęczały w jej uszach. Dlaczego zostały utrwalone przez pamięć i po co wracają, przeszkadzając jej usnąć?
Posuwała się cicho do kuchni, w przedpokoju lustro uwięziło ją w swoich ramach, podniosła rękę, mała dziewczynka po drugiej stronie zrobiła to samo. Pięć lat, może nawet cztery, koszulka w misie, wylazła z łóżeczka, bo zachciało jej się pić. W kuchni stoi kompot z jabłek, w szklanej niebieskiej wazie, tylko się napije i zaraz zaśnie...

*

Paulina... Marta obraca w myślach to imię, trochę się boi, ale ciekawość jest silniejsza od strachu, to będzie książka o nas obu, myśli i widzi jasnowłosą kobietę stojącą tyłem.
Możemy jeszcze sobie wyobrazić jej oczy i nos, to, czy maluje usta i jaką szminką. Kobieta wciąż jednak przygląda się wystawie galerii, nie wiemy, czy chce coś kupić, za chwilę wszystko się wyjaśnia, na dźwięk nadjeżdżającego autobusu odwraca się, wygląda na jakieś dwadzieścia pięć lat, ma duże usta, trudno coś więcej powiedzieć, bo niknie w zatłoczonym wnętrzu, uważaj na torebkę, chciałoby się krzyknąć, wlecze się za nią na długim pasku, wymarzona okazja dla złodzieja.
Tym razem Paulina ma szczęście, chociaż o tym nie wie. Wysiada z nieotwartą torbą, w drzwiach minęła się z autobusowym złodziejaszkiem, właśnie wyskakiwał, ściskając coś w zanadrzu, jemu też się udało.
Nie będziesz miała męża, postanawia Marta i przygląda się Paulinie. Kobieta unosi brwi, zupełnie jak Karol, nie wiadomo, czy dziwi ją decyzja Marty, czy to, co się dzieje na placyku z nieczynną fontanną.
Na schodach prowadzących do ratusza siedzi grupa Cyganów. Wyglądają, jakby zamierzali tu koczować, wąsaty mężczyzna przebiera palcami po klawiszach akordeonu, to chyba tango, myśli Paulina, przystaje. Natychmiast otaczają ją Cyganki, powróżyć, powróżyć, na mleko dla dziecka, pani położy pięć złotych, a prawdę powiem. Paulina przyciska do siebie torebkę, nikt nie zamierza jej okraść, ale ona o tym nie wie.
Jedna z Cyganek ma trzecie oko. Uśmiecha się do Pauliny, błyskają złote zęby, wie, co ją spotka, pani położy pięć złotych. Może gdyby położyła pięć, a potem jeszcze pięć i pięć złotych, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale Paulina nie widziała trzeciego oka. Widziała tylko czarne włosy obwiązane chustką i brudne stopy w atłasowych kapciach.

 

 

Design Marta Maro