Literatura 2008
fragment:
Odleciała!
No i odleciała, moja gołąbeczka! - Czarownik wytarł głośno nos, patrząc na miotłę, zmierzającą wraz ze swoją pasażerką w nieznane. - Już miałem ją odczarować, nie mogła poczekać, aż powtórzę szósty raz zaklęcie! Dlaczego kobiety są takie niecierpliwe?! - powiódł po dachu pytającym spojrzeniem, ale żadna z obecnych jeszcze na weselu przedstawicielek płci pięknej nie udzieliła mu odpowiedzi.
Czarownik westchnął, a potem zaczął wertować księgę czarów. Miał nadzieję znaleźć coś odpowiedniego na okoliczność odszukiwania uciekinierów, jednak żadne z zaklęć nie pasowało do sytuacji.
Szkoda, że nie mam jej zdjęcia, pomyślał. Mógłbym rozwiesić ogłoszenia. Jest dość charakterystyczna... Trudno ją przeoczyć.
Opiszę ją i narysuję, postanowił, wyrywając z księgi stronę z mało przydatnym na co dzień czarem, przewrócił ją na drugą stronę i zabrał się do pracy. Portret czarownicy, który namalował z pamięci, nieco ją upiększał, chociaż i tak nie wyglądała zachęcająco. "Metr czterdzieści w kapeluszu, krzywe nogi, wielkie stopy, długi haczykowaty nos, zez, braki w uzębieniu...", odtwarzał w rozmarzeniu obraz swojej wybranki. "Ktokolwiek widział, proszony jest o pilne powiadomienie..."
- Powielę to i roześlę, gdzie się da! - oznajmił, kiedy jednak uniósł głowę znad papieru, stwierdził, że na dachu nikogo już nie ma, a jedynymi śladami po ślubie Miśka z Rejką są resztki weselnego tortu.
Chodzenie w powietrzu
Na ogół bywa tak, że budzimy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zasnęliśmy, jednak zdarzają się wyjątki, jak to od reguły. Bocian Kazik spał w dziurawym gnieździe, śniąc niespokojne sny, gdy promień księżyca najpierw zahaczył o jego dziób, a potem o zwisającą z dziury łapkę.
Przestań, mam łaskotki... - mruknął Kazik przez sen, wciągając długą nogę do gniazda, a potem wstał, zlazł z komina i ruszył z wyciągniętymi przed siebie skrzydłami. Doszedł do skraju dachu, lecz - gdy ten się skończył - kontynuował przechadzkę w powietrzu, jakby nigdy nic.
Bocian-lunatyk - zdziwił się księżyc, przyglądając się z ciekawością, co będzie dalej. - Może afrykańskie odmiany tak mają...
Pióra Kazika - przebarwione sadzą z komina - były teraz kruczoczarne.
A może on jest czarnym charakterem, przerażony księżyc schował się za topolę. Kazik był coraz bliżej. Kroczył pewnym krokiem, wydziobując od czasu do czasu z nieba gwiazdki. Jak je znajdował, mając oczy zamknięte, pozostanie jego słodką tajemnicą.
Nie wiadomo, czy szedłby tak dalej również w blasku słońca, chociaż o dziennych lunatykach statystyki milczą, gdyby nie zaczepił go dachem przelatujący obok domek. Kazik usadowił się na nim natychmiast i pogrążył we śnie.
Kiedy się obudził, siedział na kominie chałupy, przycupniętej obok lasu. Było już widno, lecz domek spał, znużony, po trudach podróży. Miałem zreperować gniazdo, zajarzyło się nagle w główce bociana, a ponieważ na kominie nie było nawet złamanego patyka, postanowił szybko zbudować nowe.