Rytm 1996, il. Bohdan Butenko
Świat Książki 2001, il. Małgorzata Bieńkowska
Literatura 2007, il. Elżbieta Kidacka
książka zostaje wpisana na Międzynarodową Honorową
Listę im. H. Ch. Andersena w 1998
"To jest dla tych, małych i trochę większych, którym czasem jest smutno i którym nie zawsze układa się tak jak by chcieli. Czyli, myślę sobie, że "Najwyższa góra świata" jest dla Was wszystkich. Bo nigdy nie jest tak, żeby zawsze, w każdej chwili, wszystko układało się dokładnie tak jak trzeba. A jeśli nawet są wśród Was tacy szczęśliwcy, to na pewno znacie innych, którzy miewają kłopoty..."
fragment:
Będę dzielna
Wczoraj odeszła od nas mamusia. Ode mnie i od taty.
To był okropny dzień. Płakaliśmy całe popołudnie. Wszyscy troje. Najpierw płakała mamusia. Wyjmowała z szafy różne swoje ubrania i wpychała do toreb. Wcale nie patrzyła, co bierze. Zawsze, jak gdzieś wyjeżdżała, wybierała długo - według kolorów - i robiła komplety, żeby wszystko do wszystkiego pasowało. I jeszcze czasami przymierzała to przed lustrem i pytała mnie, czy ładnie wygląda. I nuciła przy tym, a czasem podskakiwała, zupełnie jak ja, tak się cieszyła, że wyjeżdża.
A teraz pakowała walizki i płakała. I jak już zamknęła torby, zobaczyłam, że nie wzięła swojej najładniejszej sukienki i butów do kostiumu, którego rąbek wystawał jeszcze z walizki. Więc przyniosłam jej to, a ona jeszcze bardziej się rozpłakała i przytuliła mnie mocno. Wtedy mi też zrobiło się mokro pod oczami i zaczęłam siąkać nosem, chociaż przyrzekłam tatusiowi, że będę dzielna.
I kiedy stałyśmy tak z mamusią i przytulałyśmy się do siebie, wszedł tatuś. Popatrzył na nas i wyszedł. Pobiegłam za nim - chciałam mu powiedzieć, że jestem dzielna, ale nic nie powiedziałam. Tatuś stał przy oknie z nosem przytkniętym do szyby, po której spływała wolniutko kropelka. Stanęłam obok niego, ale tak było niedobrze, bo nie mogłam dosięgnąć szyby, więc pobiegłam po stołeczek. I też przytknęłam nos do okna, chociaż trochę niżej. I teraz spływające z góry kropelki doganiały moje, łączyły się z nimi i razem zgodnie skapywały na parapet. Kiedy kałuża na parapecie była już taka jak pięć złotych, trzasnęły drzwi. Wtedy tata wziął mnie na ręce i odeszliśmy od okna.
Potem porządkowaliśmy mieszkanie, to znaczy przekładaliśmy różne rzeczy z miejsca na miejsce, a jeszcze potem tatuś powiedział:
- Takie porządki to małe piwo. Musimy uporządkować sobie życie. Już od jutra. A może od dziś, jak myślisz?
- Od jutra - poprosiłam.
Następnego dnia rano obudził mnie tatuś. Był już ubrany i ogolony, i ładnie pachniał wodą kolońską.
- Wstawaj, czas do przedszkola - powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- Dzisiaj ty mnie odprowadzisz, prawda? - spytałam, chociaż dobrze wiedziałam, że tak. Normalnie odprowadzała mnie mama.
- Prawda. Pośpiesz się, bo mleko stygnie. - Tato zerkał co chwila na zegarek.
- A nie ma kakałka?
- Nie wiem - stropił się tato. - Ale może dzisiaj wypijesz mleko, zgoda?
Zgodziłam się, chociaż nie bardzo lubię mleko, szczególnie takie, po którym pływają kożuchy.
Poszłam się myć, zupełnie sama, i chociaż nikt mnie nie pilnował, umyłam nawet zęby. A potem chciałam się sama ubrać, ale na moim stołeczku leżała wciąż wczorajsza sukienka.
- Tatusiu! - zawołałam. - Co mam założyć?
- Przecież tu leży twoje ubranie - zdziwił się tato, a ja zdziwiłam się jeszcze bardziej, że każe mi zakładać brudne. Powiedziałam mu to zaraz, a tata pobiegł do telefonu i słyszałam, że dzwoni do pracy i mówi, że się spóźni. A potem przyniósł mi zielone spodnie, różowy sweterek i niebieskie skarpetki. Najpierw chciałam się popłakać, ale szybko się rozmyśliłam, jak sobie przypomniałam, że mam być dzielna. Zamieniłam różowy sweterek na biały, tylko białych skarpetek nie mogłam znaleźć i właśnie kiedy ich szukałam, wszedł tato i zaczął się na mnie gniewać. Nawet powiedział, że da mi klapa, chociaż to już było zupełnie niesprawiedliwe. Zrobiło mi się bardzo przykro, ale tata zaraz to zauważył, przytulił mnie i powiedział, że musimy starać się siebie zrozumieć i pomagać sobie, bo inaczej będzie źle. A ja mu wytłumaczyłam, że nie mogę się nagle zacząć okropnie ubierać, bo przecież wszystko ma być tak jak dawniej. I tatuś sam szukał mi białych skarpetek, a ja piłam zimne już mleko z kożuchami, która łykałam tak szybko, żeby ich wcale nie poczuć.
Po drodze do przedszkola patrzyłam, ile dzieci idzie z mamą, a ile z tatą. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. A teraz nawet zaczęłam liczyć, ale szybko przestałam, bo umiem liczyć tylko do dziesięciu, a dzieci było dużo więcej.
Myślałam sobie też po drodze, co robi teraz moja mamusia, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Bo ciągle ją widziałam u nas w domu i wcale nie mogłam sobie wyobrazić żadnego obcego mieszkania. Tak jakbym znała tylko nasze. Tatuś zapytał, nad czym tak myślę, ale się nie przyznałam.
Zobaczyłam właśnie moją koleżankę Monikę z mamusią. Pokazałam ją tacie, a on od razu poleciał w ich kierunku. Przywitał się z mamą Moniki i poprosił, żeby doprowadziła mnie do przedszkola. A potem szybko pobiegł w odwrotną stronę.
Do przedszkola było już bardzo blisko. Monika nic nie mówiła, tylko ściskała pod pachą dużą lalkę. Nigdy jej u niej nie widziałam.
- Masz nową lalkę? - spytałam.
- Dzisiaj są moje urodziny - pochwaliła się.
- Wszystkiego najlepszego - powiedziałam, bo wiem, że tak się mówi przy takich okazjach.
Mama Moniki roześmiała się, jakbym powiedziała coś śmiesznego, a potem zaprosiła mnie na sobotę do nich do domu.
- Monika w sobotę urządza urodziny – wyjaśniła. – Spytaj rodziców, czy możesz przyjść. Zresztą - dodała - byłoby mi miło, gdyby twoja mama przyszła z tobą. Ale co się stało, że cię dzisiaj nie odprowadza? Chora?
Właśnie wchodziłyśmy do przedszkola. Krzyknęłam, że się spytam i szybko pobiegłam do szafki. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
W przedszkolu cały czas się bałam, że tatuś zapomni po mnie przyjść albo że mu wypadnie jakaś ważna narada i się spóźni, a ja będę na niego czekać, jak Krysia zawsze na swoją mamę. Przez Krysię to nawet nasza pani musi być dłużej w pracy. Słyszałam, jak jej to kiedyś powiedziała, a Krysia potem była smutna i nie chciała się z nikim bawić.
Ale tatuś na mnie czekał i nawet już zrobił zakupy i dźwigał siatki, zupełnie jak mama. Dlatego nie mogliśmy nigdzie iść, tylko od razu zanieśliśmy je do domu, a potem tato założył fartuch mamy i powiedział, że będziemy gotować obiad. Najpierw, jak go zobaczyłam w tym fartuchu, okropnie się śmiałam, ale potem zaczęło mi się robić coraz bardziej smutno i smutno, a w końcu się popłakałam i poszłam do swojego pokoju. Myślałam, że tatuś zaraz do mnie przyjdzie, chociaż wcale tego nie chciałam, bo przecież obiecywałam mu, że będę dzielna. Ale tatuś nie przyszedł, tylko zawołał mnie na obiad.
Wypłakałam się już trochę do tej pory, ale kiedy jadłam krupnik z proszku, jeszcze kilka łez wpadło mi do zupy, a tato zażartował, żebym przestała, bo będzie za słona.
Na drugie były ziemniaki i jajecznica. To znaczy miało być mięso, ale było takie twarde, że nie dawało się ugryźć. Wtedy pomyślałam, że muszę tacie pomóc w gotowaniu i poprosiłam, żebyśmy sobie dzisiaj poczytali nie żadne bajki tylko książkę kucharską, a już najlepiej ten kawałek, w którym jest o mięsie. I tato zaczął czytać różne przepisy i zastanawialiśmy się, co możemy zrobić, ale ciągle nam czegoś brakowało. Albo jakichś produktów, albo przypraw. Może zresztą były, ale tato niczego nie mógł znaleźć. W końcu postanowiliśmy ugotować z mięsa rosół, bo to było łatwe, no i mieliśmy marchewkę, pietruszkę i w ogóle wszystko, co jest potrzebne. Nawet makaron.
Kiedy mięso było już miękkie, a rosół smakował jak rosół, było już po dobranocce, więc zjedliśmy po kanapce z serem i poszłam spać. Ale byliśmy z siebie dumni, bo mieliśmy obiad na następny dzień, a może nawet na następny i jeszcze następny, bo rosołu był wielki gar.