seria W lesie Marcina
Arkady 2007, il. Joanna Sedlaczek
fragment:
Do naszego lasu wprowadziło się nowe zwierzę - kangurek.
Biegało tu i ówdzie, nie wiedząc, co właściwie do niego należy.
Hej, ty, z torbą, nie zaniósłbyś mi dzieciaka do przedszkola?! - wołały za nim różne małe i duże zwierzęta, prosząc również a to o dostarczenie paczki, a to zakupów z odległego sklepu.
Kangurek jednak nigdy nawet nie przyhamował, skacząc przez krzaki i strumyki, nie oglądając się za siebie ani na boki, ani do tyłu.
- Kangurek-ogórek! - wołały za nim zające, z zazdrości, że biega szybciej od nich.
Kangurek-gburek! - przedrzeźniały go wiewiórki, kiedy przemykał obok, nie odzywając się ani słowem.
Dlaczego nikt go nie lubi? - dziwiła się moja siostra, Natalka. To ona narysowała kangurka i było jej trochę przykro.
Kangurek podrapał się łapką za uchem, ale zaraz przyspieszył bieg, jakby ścigał się z jakimś niewidzialnym przeciwnikiem.
"Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie lubi" myślał w kółko, skacząc przez młode sosenki.
Może on nie słyszy? - zaniepokoiłem się nie na żarty. - Narysowałaś mu takie małe uszka...
Oj, Marcin, chciałbyś, żeby miał uszy jak słoń? - zirytowała się Natalka, dorysowując kangurkowi wielgachne uszy.
Przypominały bardziej ośle niż słoniowe. Przeszkadzały mu, zawadzając o gałęzie, a zwierzęta pękały na jego widok ze śmiechu.
Uszy były w porządku, myślał zrozpaczony kangurek, biegnąc tak szybko, jak tylko mógł, aby nie słyszeć złośliwych chichotów i docinków. Wszystko wydawało mu się w porządku: łapki i nosek i wygodna torba na brzuszku. Tylko w środku, głęboko, tkwiło coś, co mu przeszkadzało. Nie umiałby powiedzieć, jak to coś wygląda, ale z pewnością było kolczaste, trzęsło się i czerwieniło, ilekroć ktokolwiek go zaczepił w jakiejkolwiek sprawie.
- Jak masz na imię? - spytała go kiedyś sarenka, przez chwilę biegnąc obok, ale nawet wtedy tajemnicze coś zakleiło mu gardło i uciekł przed sarenką, a może przed własnym imieniem?