Literatura 1999, il. Aneta Krella-Moch
Literatura 2012, il. Ewa Poklewska-Koziełło
Zbiór króciutkich fantastycznych opowiadań dla młodszych dzieci. Ich bohaterem jest 7-letni Aleksander, który mieszka
w domku z ogródkiem razem z rodzicami, młodszym rodzeństwem: Izą i Filipem, żółwiem Wacusiem oraz złośliwym skrzatem Magnusem.
fragment:
Braciszek
- Aleksandrze - powiedział do mnie tatuś podczas deseru - co byś powiedział na braciszka?
- Iza też miała być braciszkiem - przypomniałem cierpko.
- Tym razem to j e s t braciszek - zapewniła mamusia, gładząc się po brzuszku.
Popędziłem do siebie.
- Hej, Wacuś - szepnąłem mojemu żółwiowi w miejsce, gdzie powinien mieć ucho. - Będziemy mieli braciszka. Co ty na to?
Wacuś pokiwał pomarszczonym łebkiem na znak, że się zgadza, i poszedł spać.
- Będzie ryczeć i psuć ci zabawki - odezwało się zza paprotki.
Głos był skrzypiący jak źle naoliwione drzwi.
- Magnus? - zdziwiłem się, odsuwając doniczkę. Siedział na krawędzi spodka i pykał fajkę. Czerwona czapeczka przekrzywiła mu się głupio, biała broda była nieporządnie skudlona, a kaftanik poplamiony.
- Zaniedbałeś się przez ten czas - upomniałem go surowo. - A poza tym miałeś rzucić palenie...
- Przyjechałem w odwiedziny - zaskrzypiał nie na temat. - Nie cieszysz się?
- Cieszę... - wybąkałem niepewnie. - Przynieść ci trochę budyniu? - spytałem po chwili.
- Jasne.
Wyszedłem z pokoju.
Tatuś klęczał przed mamusią z uchem przy jej brzuchu.
- Chodź, posłuchaj... - kiwnął na mnie.
W brzuchu mamusi coś wierzgało i w jednym miejscu sterczała niewielka gulka.
– To jest pewnie jego pięta. Twojego braciszka - wyjaśnił tata.
Poczułem się strasznie dumny.
– Mój brat ma już pięty - pochwaliłem się od razu Magnusowi.
Podrapał się niepewnie w czerwoną czapeczkę.
– To ekstra... - mruknął. - Moje gratulacje - dodał po chwili uroczyście, zgasił fajkę i wyciągnął do mnie rękę.
Uścisnąłem ją z powagą.
Afryka
Szliśmy z tatusiem przez las i zbieraliśmy żołędzie.
- Co z nich zrobimy? - spytał tatuś.
- Żołędziową wieś. Żołędziowe domy i krowy, i kury, konie, wielbłądy, małpy... - wyliczałem jednym tchem.
Tatuś zmarszczył czoło i podrapał się w brodę. To znaczyło, że się nad czymś zastanawia.
- Nie wiem, jak wygląda afrykańska kura... Bo jeśli mają tam być wielbłądy i małpy, to wieś jest afrykańska.
- Wcale nie afrykańska, tylko żołędziowa - zaprotestowałem. - Afrykańskie kury są czarne, tak samo jak Murzyni - wytłumaczyłem mu i przykucnąłem na piaszczystej ścieżce. - Jeśli mi nie wierzysz, zaraz ci pokażę - zacząłem patykiem drążyć dół.
- Co to będzie, Aleksandrze? - zagadnął tatuś i przykucnął obok.
- Jeśli będziemy długo kopać, przedostaniemy się na drugą stronę Ziemi, a tam jest Afryka – piach zrobił się żółty, wilgotny. - Masz - podałem mu sporą garść - to jest złoto.
- Skoro tak - uśmiechnął się do mnie - jesteśmy teraz bogaci i polecimy do Afryki samolotem. Nie możemy za długo kopać, bo mama czeka na nas z obiadem.
Zgodziłem się i wróciliśmy do domu.
Magnus siedział w moim samochodzie strażackim i majstrował przy drabince.
- Lecimy do Afryki - powiedziałem od progu. - Jak chcesz lecieć z nami, musisz się przyzwoicie ubrać i zgolić brodę.
- Jestem przyzwoicie ubrany - odrzekł z godnością, poprawiając czerwoną czapeczkę. - A do Afryki się nie wybieram. Zostaję strażakiem.
Po obiedzie już go nie było. Zabrał mój strażacki wóz i odjechał. Nie zmartwiłem się za bardzo, bo wiedziałem, że wróci. Zawsze kiedyś wracał.
Gwiazdka
Na Gwiazdkę dostałem od Mikołaja łyżwy, od tatusia plecak, od Izy grubą książkę z kolorowymi obrazkami, a od mamusi braciszka. Tego braciszka to nie dostałem tak zupełnie na własność, mamusia przyniosła go w prezencie dla całej rodziny.
Poszła do szpitala z brzuszkiem jak piłeczka, a wróciła już chuda, za to z Filipem na rękach. Bo mój braciszek nazywa się Filip. Ma cztery rude włosy, nie ma zębów i ciągle śpi.
- Aleksandrze - powiedział do mnie tatuś - mam nadzieję, że będziesz się opiekował swoim małym bratem.
- A ja mam nadzieję, że będziesz grzeczny przez cały przyszły rok, bo inaczej zamiast prezentów dostaniesz rózgę - zaczął nudzić Święty Mikołaj.
- Dziękujemy Mikołajowi, że nas odwiedził... - tatuś stał już przy drzwiach.
Kiedy Mikołaj sobie poszedł, zapaliliśmy zimne ognie i odśpiewaliśmy po kolei wszystkie kolędy.
Filip leżał owinięty kocykiem w niebieskie słonie. Nagle otworzył oczy i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Odmrugnąłem, z bijącym sercem. To on znowu zamrugał. Patrzyliśmy tak na siebie i patrzyliśmy i mrugaliśmy na zmianę, a ja coraz bardziej cieszyłem się, że mam brata.
- Zabiorę cię do Afryki - szepnąłem. - Tatuś mi obiecał, że tam polecimy, jak się urodzisz. Musisz tylko szybko zacząć chodzić, bo nikt nie będzie cię targać na plecach przez pustynię.
Widziałem po nim, że się zgadza.
- Mamusiu... - przytuliłem się do niej. - Podoba mi się ten brat. Nie masz czasem jeszcze jednego? – upewniałem się, przytykając ucho do jej brzucha.
- Nie - pokręciła głową. - Myślę, że jesteśmy już w komplecie.
Za oknem spadła gwiazda i zawisła na ośnieżonej jabłonce.