Anna Onichimowska


o mnie
książki

• ważniejsze publikacje

• spolszczenia i antologie

• wydania obcojęzyczne

• książki czytane

• recenzje

• zapowiedzi


scenariusze

trofea

kontakt

przyjaciele
fotografie


 

 

Gdybym miał konia

Krzysztofa Pączka droga do sławy

Duch starej kamienicy

Daleki rejs

Dobry potwór nie jest zły

Samotne wyspy i storczyk

Żegnaj na zawsze

Trudne powroty

Najwyższa góra świata

Dzieci zorzy polarnej

Koniec świata i poziomki

Aleksander

Gdzie jesteś, tatusiu?

Tam, gdzie wiedźma leci w piaskowej zamieci

Zasypianki na każdy dzień miesiąca

Sen który odszedł

Maciek i łowcy duchów

Hera moja miłość

Lot Komety

O zebrze, która chciała być w kwiatki

O jeżu, który znalazł przyjaciela

Tajemnice Początku. Mity o stworzeniu świata.

Żółta zasypianka

Wieczorynki z kotem Miśkiem

Bliscy nieznajomi

Daleko czy blisko

O żyrafach, które chciały zobaczyć śnieg

Wieczorynki z żółwiem Antosiem

O kangurku, który został listonoszem

Dzień czekolady

Dziesięć stron świata

Wieczorynki z Wielką Kaczką

Trzecie oko

Galaktyczni szpiedzy

O zwierzaku, którego nie było

Piecyk, czapeczka i budyń

Kiedy byłam mała / Kiedy byłem mały

Demony na smyczy

Gdybym była chłopcem / Gdybym był dziewczynką

O kocie, który został czarodziejem

Koniec gry

Czas meteorów

Pomiędzy

Tajemnica Malutkiej

Zupa z gwoździa

Osiem metrów niespodzianki

Za szafą

Prawie się nie boję

Z głową pod dywanem

Będę biegać

Z punktu widzenia kota

Afera nie z tej ziemi

Duch Maciek detektywem

List do Ronaldo

Oddam żonę w dobre ręce

Wędrówka

Pan Kluska i żaglowiec

Kocham ciebie też

Listy od Jaśka

 

 

Filipinka 1997
Literatura 2000
Baobab 2005

Trzecia część czterotomowego cyklu powieści dla młodzieży. Jej narratorem jest Gruby - brat Ewy i przyjaciel Maćka. Gruby rezygnuje ze studiów filozoficznych, aby wyruszyć "w Polskę". Chce przyjrzeć się życiu, poznać nowych ludzi, znaleźć swoje miejsce. Wędrując ima się różnych zajęć, a w końcu podejmuje decyzję życia...

 


fragment:

Rozdział I

"Czy do smarowania chleba używa pani margaryny czy masła?" - czytam na głos pytanie, widzę zdumienie w oczach dziewczyny, mruga, w kącikach jej ust drga uśmiech.
Wzruszam ramionami.
- To nie ja wymyśliłem...
- A kto?
Dociekliwa, cholera, dlaczego akurat ją musiałem zaczepić... Zerkam na zegarek. Za godzinę wykład. Muszę jeszcze dzisiaj przepytać z piętnaście osób, żeby wyjść na swoje.
- Masła – pada nagle, zakreślam szybko odpowiednią kratkę, jeszcze tylko jeden punkt... - Przepraszam, to mój autobus... - słyszę, jej plecy oddalają się spiesznie.
Musi jadać dużo warzyw i owoców. Wyglądała na zdrową, myślę, wstawiając krzyżyk w odpowiednie miejsce.
"Z ciebie jest, Gruby, ciekawy egzemplarz..." dźwięczą mi w uszach słowa Maćka. "Po kiego grzyba przepytujesz tych ludzi? Powstawiaj krzyżyki tu i ówdzie, przecież to będzie równie prawdopodobne, jak gdybyś naprawdę zadał te pytania".
"Prawdopodobne nie znaczy prawdziwe", odpowiedziałem wtedy. Zawisam nad wstawionym przed chwilą krzyżykiem.
"Pryncypialność też powinna mieć swoje granice", tym razem przypomina mi się Baśka.
Do diabła z tym wszystkim, mnę w kulkę uzupełnioną przez siebie ankietę i wrzucam do kosza.
Przed wystawą z butami stoi ojczym Maćka. Dopadam go w dwóch susach.
- Dzień dobry. Przepraszam bardzo, mógłby mi pan odpowiedzieć na kilka pytań? To nie zajmie dużo czasu.
- Coś ty taki uroczysty? - Rafał szczerzy zęby i jak zawsze, kiedy go widzę, ogarnia mnie zazdrość. Przydałby się mamie ktoś taki jak on.
Dwie minuty i już po krzyku, chowam do torby gotową ankietę, Rafał uśmiecha się znowu.
- Jeśli cię to urządza, mogę też odpowiedzieć w imieniu Irenki. Waham się zaledwie ułamek sekundy, ale widocznie to wyczuwa.
- Znam jej upodobania, a ty będziesz do przodu...
- Dzięki - rzucam szybko, kolejna ankieta jest wypełniona, chyba rzeczywiście niepotrzebnie komplikuję sobie życie.
- Dawno u nas nie byłeś... – słyszę jego słowa, to raczej stwierdzenie niż próba wywiadu.
- Zalatany jestem - mówię cokolwiek i od razu robi mi się bardzo głupio.
Wyciągam rękę, ściska ją mocno.
Kolejnych pięć osób nie chce odpowiadać na żadne pytania, niezależnie od tego, czego by dotyczyły: aborcji, polityki czy spożycia pomidorów. I nie dlatego, że się spieszą - nie zamierzają ze mną rozmawiać i już. Ich prawo.
Liczę smętnie gotowe ankiety: dwadzieścia dwie. Nie jest to oszałamiający rezultat. Wprawny ankieter potrafiłby w tym czasie... Nie wzbogacę się na tym zajęciu, to pewne. Przysiada się do mnie Paweł, odruchowo podsuwam mu ankietę, krzyżykuje bez słowa, większość z nas zarabia na tym samym.
- To pestka – mówi szeptem, bo właśnie wszedł profesor. - Ostatnio przepytywałem kobietki w przedziale trzydzieści-trzydzieści pięć na okoliczność stosunków pozamałżeńskich.
- No i jak? - Temat wciąga mnie bardziej niż dywagacje wykładowcy o Tomaszu z Akwinu.
- Parę propozycji. Nie wszystkie do odrzucenia – dodaje znacząco. Trafili w dziesiątkę, dając akurat jemu taki temat. Nawet nie muszę pytać o detale, i tak mnie nie ominą, nie byłby sobą, gdyby się nie pochwalił.
Próbuję notować, ale Paweł podsuwa mi zdjęcie. Faktycznie niezła, nie dałbym jej trzydziestki, ale diabli wiedzą, kiedy ją uwieczniono. Nie jest pruderyjna, oj nie, patrzę na jej topless, Baśka nawet przy mnie nie chce chodzić rozebrana. Ogarnia mnie fala tęsknoty, nie widziałem jej już trzy tygodnie, niech się wreszcie przeniesie do Warszawy, bo zbankrutuję na tych dojazdach.
"Też mogłaby zarabiać", przypominam sobie słowa Ewki. Wpadła z Paryża zaledwie na tydzień, ale narobiła takiego zamieszania, że długo potem chałupa bez niej wydawała się wyludniona.
Właściwie jest wyludniona – myśli mi się samo – od kiedy ojciec wyniósł się na dobre...
"Baśka, Basia, Basieńka" bazgrzę w zeszycie. Moglibyśmy się pobrać. Nagle ten pomysł wydaje mi się najwspanialszy na świecie. Matka powinna się zgodzić, żebyśmy zamieszkali razem. W studiach nam to na pewno nie przeszkodzi, odwrotnie...
Czuję się jak Kolumb. Z trudem dociera do mnie, że wykład się skończył.
Spoglądam na notatki. "Baśka, Basia, Basieńka". No tak. Najwyższy czas się pobrać.
Paweł ciągnie mnie do szatni na herbatkę.
- Nie masz pojęcia, jaki z niej numer – zaczyna już na schodach. – Mąż wychodzi do pracy, a ona...
Jakoś o tej porze jest pociąg do Łodzi...
- Sorry. Odpadam. - Klepię Pawła po plecach, świnia ze mnie, to pewne. Przed kim on się wygada?
- No co ty - próbuje protestować. - Jak nie chcesz herbaty, możemy iść na piwo... Ja stawiam.
Krezus, myślę sobie. Krezus-erotoman. Przypomina mi się, że przed filozofią był przez pół roku w klasztorze i wszystko staje się dla mnie jasne.
- Żenię się - mówię i na widok jego miny ryczę ze śmiechu.
- Dzisiaj? - Przygląda się podejrzliwie moim dżinsom.
- Nie do tego stopnia...
- Cholera... - Kręci ze współczuciem głową. - Nie mógłbyś się wywinąć?
- Chyba nie - rzucam przez ramię i wypadam na ulicę. Podjeżdża autobus.
Po chwili jestem na dworcu. Powinno mi wystarczyć na bilety w obie strony.
Muszę ją zobaczyć. Może wcale nie będzie chciała? Na samą myśl o tym robi mi się zimno, zresztą nie ma co zwalać na uczucia, rzeczywiście pochłodniało...
Z dworca dzwonię do domu. Matka nawet się nie dziwi.
- Uważaj na siebie - prosi tylko. Jak zwykle.
Uważam więc w kolejce po bilet, a potem w pociągu, uważam kupując bukiecik konwalii, w zatłoczonym tramwaju...
Dzwonię trzy razy, pukam, no tak... Czego się właściwie spodziewałeś, chłopie? Że ona w ogóle się nie rusza z chałupy, tylko czeka, że może wpadniesz z Warszawy bez zapowiedzenia? Nie ma również jej starych... Przypominam sobie, że jej ojciec wyjechał gdzieś tam do sanatorium. Może matka wybrała się do niego w odwiedziny, popuszczam wodze fantazji i czuję falę podniecenia. Wyobrażam sobie, jak to będzie, gdy Baśka mnie zobaczy. Tak dawno nie byliśmy ze sobą...

Siadam na schodach i czekam.
Nie mam przy sobie nic do czytania oprócz świętego Augustyna. "Dobra wola jest dziełem Boga, zła wola to odsunięcie się od dzieła Bożego", mój wzrok ślizga się po słowach, ale im dalej próbuję wejść w tekst, tym wydaje mi się odleglejszy od tego, o czym lubiłbym czytać.
Na dole trzaskają drzwi, słyszę znajomy śmiech, a zaraz potem kilka innych. Nie wiem, dlaczego to robię. Wbiegam piętro wyżej i obserwuję schody. Pierwsza pojawia się przyjaciółka Baśki, a zaraz za nią moje słoneczko w towarzystwie dwóch blondynów.
O co ci chodzi, kretynie, próbuję się uspokoić, ale bez skutku. Wyobraźnia pracuje mi na zdwojonych obrotach.
W pociągu fantazjowałem, jak to będzie. Dzwonię do jej drzwi, otwiera natychmiast i zamiera ze szczęścia. Nikogo nie ma w domu...
Wygląda na to, że tylko ten punkt się zgadza. Nikogo nie ma w domu... No, nie powiedziałbym... Z mieszkania dobiegają dźwięki muzyki. Niewielkie party... Cztery osoby... Do pary... Niespodziewanie zdaję sobie sprawę, jak niewiele wiem o jej życiu. Chyba głównie rozmawialiśmy o moim...
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. Dworzec. Baśka w niebieskiej sukience, wpatrzona w Maćka. Bo chyba jednak była w niego wpatrzona... No i ja, z tymi moimi pierogami... Na samo wspomnienie ich zapachu zrobiło mi się niedobrze. Sprzedawaliśmy po kilkaset dziennie... Nagle czasy, kiedy biegałem w szatach Kriszny, wydają mi się odległe o kilka lat świetlnych. A przecież to było zaledwie rok temu... Być gliną w rękach Boga... Oj, Augustynie, cóż to za pomysł!

 

 

Design Marta Maro